Przepraszam

Dziś usłyszałem wypowiedziane do mnie z oddali: „przepraszam”. Sam mam problem niekiedy z wypowiedzeniem tego słowa. Nagle się okazuje trudne niczym wyjęte z chińskiego słownika. Bywa niezrozumiałe, czujemy uporczywą potrzebę przemyślenia wszystkiego na nowo byle tylko zbyt szybko słowa przepraszam nie wypowiedzieć.. Ostatecznie okazuje się, że by je uczciwie wypowiedzieć nie trzeba się wysilać specjalnie nad ułożeniem aparatu mowy. Wysiłek jest jednak ogromny. Trzeba stanąć w prawdzie wobec siebie. Prawdzie równie okrutnej, jak czyn, za który słowo trzeba wypowiedzieć. Trzeba mieć w sobie wiele odwagi. Nie po to by w pokorze słowo wypowiedzieć lecz by dopuścić smutną prawdę o sobie do siebie. Przepraszam jest zaklęciem, które czyni Cię na chwile malutkim jak ziarenko sekwoi. Jednak z tego ziarna może wyrosnąć ogromne drzewo. Jeśli będzie prawdziwe i pełne pokory. Znałem kiedyś toksycznego człowieka. Wypowiadał przepraszam, by kilka chwil później rzucać znów słowa uroków.

Przepraszam wymaga też odpowiedzi. Wiąże się z ryzykiem odrzucenia, jak w ostatnio opisywanym: Spotkaniu. Ścieranie dwóch wielkich energii, emocji nie do końca ugaszonych. Nie przepraszam za to, że żyję. Można chcieć zniknąć i uniknąć konsekwencji ale to żadne przepraszam. Przepraszam za to co konkretne, staję tu przed sobą w pokorze i gotów jestem na słowo, które zetnie niczym łeb skazańca.

Spotkanie

Magiczne drżenie naskórka, magia dziejąca się pomiędzy nami. To nie wstęp do nowego rozdziału erotyka ale opis spotkania dwóch osób. Podobieństwo z aktem seksualnym nie jest tu zdaje się przypadkowe. To zawsze będzie spotkanie dwóch energii, które bądź się zderzą i nieodwracalnie odrzucą, bądź też przyciągną się pomnażając energię coraz głębszej relacji. Jej finał nie musi, co więcej na ogół nie prowadzi, do szału miłosnych uniesień. Eros jest ważny ale równie ważne są: storge, filia czy agape. Spotkanie jest wydarzeniem. Skoro przyjmiemy to zdanie za fakt musimy też ponieść konsekwencje. Wydarzenie na ogół jest nieprzewidywalne. Tekst ten powstaje pod wpływem lektury artykułu z ostatniego Fenomenu. Nie będę tu za bardzo kroczył śladem myśli autorki Marty Katalo. Nie czuje się zobowiązanym w ślad za nią tłumaczyć idee dialogiki Martina Bubera. Podzielę się kawałkiem tego co moje. Tak się w moim życiu wydarzyło, że koło przeznaczenia zakreśliło swój bieg doprowadzając mnie do znanych mi już zakątków. Kiedyś podczas studiów teologicznych zachwycałem się wrażliwością i delikatnością opowieści prof. Jędraszewskiego dotyczących postaci i poglądów wielkich postaci tej antropologii filozoficznej: Bubera, Levinasa, Heideggera i innych. Dziś w zupełnie innej wrażliwości tkwi ks. Abp Jędraszewski, w innej wrażliwości odnajduje się teraz ja. Poznaję Gestalt. Uczę się na nowo filozofii dialogu. Powraca Buber. I gdy słucham o diadzie Ja-Ty czuje ją dosłownie w zimnym powiewie pokrywającym naskórek. W spotkaniu z Drugim wciąż się coś dzieje. To w relacji tworzy się opisywane w artykule przez Martę Katolo – self. Jestem stawaniem się. Jestem innym Ja dzięki Tobie, Twoim doświadczeniu i doświadczaniu Ciebie. Augustyn wołał do Boga, że: „jest bliżej mnie niż ja sam”, ale czy to nie dotyczy każdej uważnej relacji? Wiele splątanych wątków, myśli, losów jak obrazach kreślonych przez Kieślowskiego. I wciąż towarzyszące uczucie, że w tej plątaninie nie ma przypadkowości, że wszystko jest właśnie po coś, choćby koło przeznaczenia miało toczyć bardzo długi bieg.

„Jeśli jednostka ma przetrwać w świecie – musi się ciągle zmieniać” – Fritz Perls

Dla twojego dobra

Pomagać drugiemu człowiekowi to znaczy przede wszystkim robić dla jego dobra to, czego on naprawdę potrzebuje – Jerzy Mellibruda
Dzisiejszy wpis nieco odbiega od pozostałych. W chwili, gdy zasiadłem do tego wpisu wciąż jestem w świecie książki „I góry odpowiedziały echem” Khaleda Hosseini. Na tle historii wojen przetaczających się po Afganistanie autor kreśli swoją niezwykłą opowieść. Jeśli próbować jakoś wyobrazić metaforę drzazgi tkwiącej w sercu to książka będzie ogromną pomocą. Ta zadra wciąż tkwi i drażni jakieś dawno nienazwane emocje. Pierwszy obraz. Długotrwała susza. Strach przed śmiercią, która zabrała już tak wiele dzieci. I decyzja. Wybór, który wpłynie na losy wielu osób. Oto ojciec rodziny postanawia oddać do adopcji jedno ze swoich dzieci. Czy to jest wybór dla dobra dziecka? Dla czyjego tak naprawdę dobra? Emocje wzmagają moje osobiste przeżycia ojca adopcyjnego. Poplątane losy. Nie będę o nich w tym miejscu opowiadał. To miejsce nie służy by książkę zrecenzować. Tak naprawdę nie chcę i nie byłbym w stanie tego teraz zrobić. Zostaje z tym co książka we mnie wywołała. Pozwalam sobie na jakiś niepokój i niepewność. Często mi się zdarza podejmować różne decyzje, które wydawało mi się, że robię dla dobra jakiejś osoby. Jednak czy tak było na pewno?

W książce rozerwane zostały dwie bratnie dusze. Mimo, że dotyczyło małych dzieci i ulotna pamięć nie utrwaliła tego tragicznego wydarzenia, to jednak do końca dni rodzeństwu towarzyszyło uczucie nieuchwytnej pustki, niemożliwej do wypełnienia przez nic i nikogo. Poczucie braku i straty czegoś niezmiernie ważnego, co zarazem nie było przez nich w żaden sposób uświadomione. Gdzieś taką właśnie tęsknotę dostrzegam w sobie. Poczucie braku kogoś. Zarazem też jest obecne poczucie jakiejś mimo wszystko jego obecności.
Trzecie uczucie towarzyszące tej lekturze, które również wciąż jakoś mi towarzyszy, spotęgowane szkolnymi przeżyciami mojej córki. Los kobiet. Smutny, a wręcz tragiczny. Kobiety traktowane podmiotowo jak rzecz nie wnosząca sobą jakiejkolwiek wartości. Nie mam w sobie na to zgody.

Pomimo

Pospiesznie wyrzucane słowa, myśli ścigające się z promieniami słońca, w obawie by nie umknęło coś uwadze. Pomimo uwagi, pomimo wszystko… Świadoma nieroztropność serca kochającego w obfitości. Jestem tu dla Ciebie pomimo tego co o sobie myślisz, pomimo tego jakim pędzlem maluję dziś w głowie swój własny portret. Gdy zaczyna się spotkanie dwojga osób, wszelkie pomimo przestaje być już absolutnie ważne, bo jesteśmy dla siebie. Czasem tak bardzo dla siebie, że jesteśmy w tym drugim bardziej sobą, niż sami dla siebie. Cudowna akceptacja wzajemności, poruszająca energia bezwarunkowej miłości. Nie takiej z szufladkami: przyjacielsko-małżeńsko-rodzicielskiej-czyjakiejtamjeszcze.

Niedawno moim znajomym chyba już po raz trzeci uciekł… żółw.
Sytuacja w pierwszej chwili wzbudza ogromną wesołość. No jak to…
Gdy ostygnie już radosny rechot w głowie pojawiają się też inne myśli. Właściciele Klemensa – bo tak dostojne imię nosi żółw – są dobrymi ludźmi i chyba nie zaznał od nich czegoś złego co zmusza go wciąż do pędu ku wolności. Cóż zatem gna Klemensa? Pomimo tego, że żyje wśród ludzi obdarowujących go życzliwością wciąż mu czegoś brakuje, co sprawia, że nawet żółw nerwowo przebiera nóżkami. Dlaczego ta opowieść w tym miejscu? Myślę sobie, że czasem pomimo tego, że nam w jednym miejscu dobrze, szukamy czegoś nowego, ożywczego. Jak wiatr wydmuchujący z zakamarków plastikowe siatki naszej codziennej rutyny, tak i mi coś wciąż chyba trzeba takiego mocnego bałaganu, po którym wszystko będzie już inne. Dostrzegam w sobie taką niespokojność. Potrzebę poszukania czegoś nieuchwytnego, czego mam przeczucie istnienia. Jakaś magnetyczna druga połówka czekająca gdzieś niespokojnie przy oknie na drugim końcu świata. Tęsknota za bratnią duszą, za wiosną ogródka myśli. (Rośnie tymczasem powoli wpis też nietypowy zainspirowany pewną opowieścią o utraconej części własnej tożsamości. Zapraszam niebawem.)