Ku dobru

Pachniało wilgotnym drewnem, dwa rzędy balkonów kierowały oczy ku dramatycznej scenie. Kobieta wpatrywała się w mężczyznę, on, zdawać się mogło, z trudem podnosił głowę by ją dostrzec. Piękna symbioza podobnych dusz. Jedna i druga istota pełna cierpienia, jedna i druga pełna miłości. Przepiękni nauczyciele nieoczywistej miłości. Wchodząc pierwszy raz od dłuższego czasu do kościoła wiem, że czegoś muszę się nauczyć od tych nauczycieli, czegoś muszę nauczyć się od skrzydlatego anielskiego przyjaciela, który mnie tam doprowadził. Wielość uczuć w przepięknym milczeniu. Bezpieczna cisza w środku miejskiego zgiełku. Piękno tych chwil dopełnił czas spędzony w pobliskiej księgarni. Wreszcie, po długim oczekiwaniu, nabyłem gazetę, która już w tytule do mnie woła: jestem. Uwielbiam koincydencje. Gdy zatem kilka półek dalej znalazła się książka: Jest życie, wiedziałem, że to znak, z którego mogę wiele dla siebie wyczytać. To książka o ludzkich historiach z jeżyckiego fyrtla. Poznałem już Pana Eugeniusza, który też lubił składać litery. On grawer, ja literat. „W domu zostaliśmy ukierunkowani ku dobru” – mówi Eugeniusz. Zatem niech ten dzień pełen dobra, ku temu dobru prowadzi. Tak czuję!

Momenty na nowo

Dziś setna rocznica urodzin poetki i noblistki Wisławy Szymborskiej. Jako pierwsze skojarzenie z jej poezją przychodzi do mnie niezmiennie jako pierwszy wiersz „Miłość od pierwszego wejrzenia”. Po raz pierwszy usłyszałem go wiele lat temu w piosence towarzyszącej filmowi Kieślowskiego „Czerwony”. Teraz powraca do mnie na nowo w innym kontekście. Inny czas, inne doświadczenia – to samo życie. Życie to wszystkie te momenty, które zapisały się we wspomnieniach i które czas zatarł w niepamięci, to również te momenty, które budzą życie na nowo. Żegnam się z tym, co odchodzi, godzę się na nieuniknioną stratę. Wypatruje nowych momentów. To one pozwalają mi się tworzyć wciąż na nowo. Ten sam ale nie taki sam. Dlatego pozwalam sobie zachwycać się cudownością tych momentów. Choć to tylko drżenia nieskończonego czasu, to te drobiny tworzą wszechogromną całość. Uważnie ich wypatruje, chłonę całym sobą, pozwalam im jak powietrzu wypełniać siebie. Wdech – wydech. Momenty na nowo.

Niedopowiedzenia

Powolnym krokiem idę na spotkanie. Trochę myślę, co mnie na nim czeka. Jakie słowa padną, o jakich planach zamienimy słowo. Pomiędzy myślami przebija słońce. To prawdziwe, które nieśmiało chce upewnić, że w pełni nadeszła już wiosna. Trochę wyciągam twarz w stronę ciepłych promieni. Mimo ulicznego szumu jest dziś tak przyjemnie. Ulicą sunie dziewczyna, zauważam ją dopiero gdy mnie mija. Wtedy też zdecydowanie staje w miejscu i zwraca się w moją stronę.
– Proszę Pana czy to ulica Kasprzaka, czy jeszcze Matejki.
Niby wiem, gdzie jestem ale w którym miejscu ulica jedna przechodzi w drugą, chce o coś dopytać i wtedy uświadamiam sobie, że dziewczyna wspiera się białą laską. Bije od niej jakaś siła, moja fantazja widzi energię przesuwającą się z jej serca, ku koniuszkowi białej różdżki. Zadziwony nie wiem co powiedzieć…
– Nie wiem. Jest Pani na przeciw kościoła…
Widać tak odpowiedź wystarczyła Pani, która równie szybko jak się pojawiła w zasięgu mojego wzroku, tak szybko znikła.
Porzucony przez przypadkową rozmówczynię pozostałem sam ze swoim dialogiem. Kto tu miał większy kłopot by widzieć? Dlaczego na tak wiele rzeczy pozostaję, mimo sprawności swych przenikliwych oczu, wciąż ślepy?

Nie do powiedzenia
niedopowiedzenia
rozmijanie prawd
rozmijanie świata
osobność

Są też rzeczy, które widzimy, które czujemy, a zarazem tak trudno je nam ubrać słowami. Jak rzeczywistość przesuwająca się po wierzchniej stronie dłoni. Nie możemy jej uchwycić, bo gdy dłonie odwracamy, to nienazwane coś znów dotyka nas z drugiej strony dłoni. Opis nieprecyzyjny, słowa okaleczone budują niedopowiedzenia. Oddalamy się od prawd. Oddalamy się od naszych wspólnych światów. Tak często bywa podobnie w relacjach. Gdy nie padają właściwe słowa, gdy posługujemy się niedopowiedzeniami, by ukryć prawdę, coś nas oddala, coś buduje odległość i dystans. My staje się osobnością dwóch Ja. Jak się nie rozminąć? Jak nazwać celnie, jak puścić słowo jak strzałę, prosto do celu?

Bramy czasów

 

Dawno mnie tu nie było…

Ból od samego rana otoczył moją głowę jak opaska. Ściskał, tak, że myśli omdlewały z bezradności. Na zegarku godzina tak wczesna, że dotąd widziałem ją dwa razy w życiu, w tym raz znad ramienia położnej wyciągającej mnie uparcie na świat w niedzielny poranek, pięćdziesiąt lat temu. Próbowałem jeszcze poleżeć. Ścisnąłem powieki wycisnąć z głowy ten nieznośny ból, zamęczyć go tak podstępnie jak on mnie dopadł i owładnął.
Pies spoglądał z politowaniem na ekwilibrystykę moich powiek. W jego pełnym mądrości spojrzeniu tkwiła rada, której niestety nie mogłem odczytać. Widziałem jego spokój. Jednak tymczasem Bruna mina wydawała się mówić coś jeszcze. W głowie napięcie zaczęło narastać. Świat wokół zaczął się rozmazywać, każdy najdrobniejszy punkt, element, przedmiot znaczyły za sobą długie, lśniące linie. Wszystko się zmieniało. Na moich oczach świat nabrał tempa, wszystko przemijało starzało się. Tylko ja i pies byliśmy niezmienni i w tej jednej chwili nieśmiertelni. Kolejna chwila przyniosła ciepło, które jak gorąca czekolada spływało od czubka głowy ku szczytom ramion. Gorzka śmiertelność powróciła. Zrozumiałem jednak wtedy, że zagubiłem się w czymś co nie ma czasu. To nie było deja vu. W tej jednej chwili stanąłem w bramach do wszystkich chwil świata. Przeciąg maszyny czasu. Nieograniczony dostęp do wszystkich moich i nie tylko moich chwil, każdego westchnienia, mgnienia myśli i poruszeń serca wszystkich ludzi na świecie. Jedne bliskie jak progi rodzinnego domu inne dziwnie zaskakujące. W głowie błysła myśl jak mgnienie pioruna. To chwile, które się wydarzą. Opadłem wycieńczony. Śniłem. Teraz dopiero.

Czarne myśli pod Czarnym Kapturkiem

Dobra opowieść to taka, która sprawia, że mamy ochotę dopisać ciąg dalszy. Taką własną historię zainspirowaną czyjąś podpowiedzią. Tego co autor przeżywał się nie dowiemy, a i domyślanie się jest kiepskim pomysłem. Chcę spojrzeć co we mnie wydarza się teraz, gdy ziarno historii trafiło do mojego serca.
Po lekturze Czarnego Kapturka byłem jakiś przytłoczony. Jakbym się wzbraniał przed czymś, co z zewnątrz wejść chce do środka. Z drugiej strony jednak czułem jakieś wewnętrzne ciepło i spokój w środku.
Czerwony Kapturek to niezwykle krwawa bajka, mimo dobrego zakończenia. Nie pamiętam jak w dzieciństwie, ale teraz przywołuje wyobrażone obrazy niczym z najkrwawszego horroru.
Czarnego Kapturka zacząłem czytać z ostrożnością. Naczekałem się na zamówioną książkę. Była ekscytacja ale i niepewność komu dedykowana ta książka. Lubię książki dla dzieci, szukam w nich tej przenikliwej dziecięcej mądrości i intuicji. Czy Czarny Kapturek to dla nich lektura?
Chyba nie, choć moja Maryśka, miłośniczka mocnych wrażeń byłaby pewnie zadowolona. Spróbuję ją do lektury namówić. To książka dla tych, którzy nie będą bali się stanąć przed swym okrutnym wilkiem.
Tu się toczą dwie opowieści, jak dwie ludzkie drogi. Czasem splątane, czasem zgodnie idą obok siebie, by kilka uderzeń serca później znów obrać inne kierunki.
Słucham opowieści i odnajduję trudny obraz pokoleniowych schematów, trudnych do przełamania. Wbrew sobie samemu dźwigam to co dały mi poprzednie pokolenia. Niekiedy to skarb, równie często niechciany ciężar. Jestem swoją babką, jestem swoją matką i swoją córką. Gdzie jestem ja? Chcę być sobą i nade wszystko sobą.
Słucham opowieści i odnajduję ból
Słucham opowieści i odnajduję pytania. Czuję, że ktoś brutalnie przekroczył ważne granice, dlatego nie mogę swoich pytań postawić, bo sam bym te granice mógł bezwiednie przekroczyć. Ktoś właściwy pewnie też te pytania z dna czarnej dziury podniesie. Ktoś uczyni lżejszą. To będzie najwłaściwszy ktoś.
Idę przez las. Groźny, niebezpieczny ale i znajomy. Na mojej głowie Czarny Kapturek.
Idę las nie widzę wilka ale czuję jego obecność.
Nie chcę dłużej tylko czekać.
Chcę go spotkać.
Chcę czuć ból.
Wilk.
Znam go.

Pomysł, pomyśl, po myśl, po działaj

Co robisz z pomysłem? – to >> moje drugie spotkanie z autorami Kobi Yamada i Mae Besom. << Książka wydawać by się mogło dla dzieci, jednak choćby przy odrobinie pokornej ciekawości, każdy znajdzie coś ciekawego dla siebie.
Choćby w dedykacji kierowanej dla dzieci od ojca czytamy, że „jeden pomysł może zmienić wszystko”. Zdanie nadzwyczajnie oczywiste, ale czy na pewno? Czy jesteśmy gotowi na to, że siadając z ołówkiem w ręku, lekko nagryzając jego końcówkę i powoli celując grafitową szpadą w wypełnioną kropkami kartkę, zmienimy świat, a przynajmniej nasze dotychczasowe życie? Może sami nasze pomysły gnieciemy w zarodku jak kartkę z nieudanym rysunkiem, a pomysł nie był wart lotu do kosza tkwiącego w kącie, a pozostawienia na lepszy czas, który znał także losy ciągu dalszego.
„Pewnego dnia wpadłem na pomysł.” Pomysły nie lubią samotności, są jak niemowlęta, które oczekują bezkompromisowej uwagi i pełnego oddania. Nie wolno porzucić pomysłu, nawet wtedy, gdy jak niemowlę dość dokuczliwie wytrąca nas z banalnej rutyny codzienności. Czasem pomysły są niezwykle niemożliwe. Tak jak kiedyś były nimi stworzenie żarówki, telefonu, czy rakiety unoszącej w kosmos. Pomysły mogą być bardzo kosmiczne, choćby miały dotyczyć tylko nowych zastosowań doskonale nam znanej gumki w spodniach. Ostatnio korzystam z takiej, odpowiednio poprzeszywana robi za całkiem zgrabny minimalistyczny piórnik przy notesie. Niby banalne, a przestałem gubić pióra. To ogromny krok dla ogarnięcia panującego wokół mnie chaosu.
„I muszę przyznać, że czułem się lepiej i że byłem szczęśliwszy, gdy przebywał blisko mnie”
Mimo zmiany, którą wprowadza w życie, sztormu który demoluje piramidki naszych przyzwyczajeń nie warto, go chować w ukryciu, bo i tak znajdzie podstępny sposób, by nas przechytrzyć i uciec na wolność. Warto zaakceptować to, że się pojawił, wtedy może się okazać, że jest całkiem dobrym kompanem, wbrew temu co inni o nim myślą.
„- To MÓJ pomysł – powiedziałem. – Nikt nie zna go tak dobrze jak ja. I dobrze, jeśli jest inny, dziwny i trochę szalony.”
Gdy temu uwierzymy, tak naprawdę z całego serducha, nagle się okazuje, że przeszkody wielkości tamy nad Soliną, nagle są do pokonania. Uwolnione pomysły jak ptaszki wylatujące z gniazda wyruszają swoim śpiewem zachwycać świat. Nieuchronna kolej rzeczy. Czasem trudna, a jak piękna.
„Przestał być częścią mnie… bo stał się częścią wszystkiego.”
Co zrobić, gdy pomysłu brak?
Zachwyć się tym co oczywiste, a oczywiste oglądaj jak najmniej spodziewany prezent. Obracaj w dłoniach i umyśle, aż na nowo przestanie być oczywisty. Bo dobre pomysły jeszcze zanim się pojawią w Twojej głowie, są i tak częścią Wszystkiego.

Koszyki życiem pełne

Wyplatałełem dziś koszyki. Surowcem nie była wiklina, a misternie zwinięte papierowe rurki. Skupiony przekładałem: góra-dół, dół-góra. Nieustannie, jednym ciągiem. Jak w życiu: góra-dół, dół-góra. Nawet, gdy ktoś chce przerwać linii ciąg, gdy chce zburzyć tworzące się kształty, wypłatam koszyk pełen życia, w którym pochowam swe ocalone skarby. Nie ma specjalistów od wyplatania życia, jak koszyki. Tylko ja i tylko ja jestem specjalistą od mojego koszyka, choćby pokraczny i krzywy, to mój wyjątkowy.

Jak w życiu, tak i w oddziale, gdzie wytchnienia szukają nienastrojone instrumenty. Ten o dźwięku tak smutnym, że słońce omija go z daleka, czy ten stojący nieco na uboczu: instrument donośny, gdy wydaje dźwięk ściany aż drżą. Nieświadomy swej siły, gdy patrzy na zniszczenia, chciałby być małym trójkącikiem z rzadka wybijającym rytmy. Uczą się grać na nowo, stroją swe dźwięki w nowych partyturach. Cicho grają, na nowo odkrywają swoją wrażliwość. Szukają współbrzmień i harmonii. Na nowo odkrywają siebie. Trudna to droga, choć każdy krok budzi mój ogromny zachwyt. Drogie instrumenty serc poplątanych, muzycy myśli nieposkładanych. Dobrze być z Wami.

Takie chwile!

Cisza z palcem na ustach poskramia obute drewniakami myśli. Robi miejsce dla strojącego swe skrzypki świerszcza dla pszczelich werbelków. Szelest chmur po niebie rozlanych. Słońce troskliwie głaszcze po policzkach smutku. Bąk zirytowany, że koncert rozpoczął się bez niego.
Takie chwile!
Nawet zegarek w sercu uciszył swoje kroki. Błogość jagodowa!
Smak niemyślenia, smak czucia sięgającego horyzontu. Chwila pięknego wzruszenia. Kawa pięciu przemian chwyta za serce w każdej odsłonie. Karmi smakiem przyjaźni.
Potem nowym pędzlem myśli się malują. Złote gwiazdy na płótnie utkanym z marzeń. Wibrujące obietnicą granaty, czerń, która nie niesie lęku. Linia nowych dni, ciąg kropek ku szczęściu.
Takie chwile!
Niespieszny poranek z chmurami wypłakującymi wszystkie nieszczęścia świata. Pozbawione ciężaru ulatują z latawcami ku słońcu. Może po wstążkach tęczy przyjdzie to, co od lat wyczekiwane. Przegoni zagubienie przywarte do duszy.
Takie chwile!
Szczęście budzące się na ramieniu, leniwie otwiera oczy. Dobrego dnia Polano Brzoskwiniowej Nadziei.

Wszystko przed ale traci znaczenie

Grę o Tron zacząłem oglądać bardzo późno. W szaleńczym tempie starałem się dogonić peleton zaawansowanych widzów. Tyle odcinków to jednak nie dla mnie, nawet jeśli filmy są wciągające. Coś tam sobie jednak dla siebie na później zachowałem.
Pośród kilku myśli zachowałem sobie słowa Bena Starka o tym, że wszystko przed ale traci znaczenie.
By uspokoić nieco wyrzuty sumienia zbudowane wielogodzinnym filmowym maratonem zabrałem się za lekturę książki Fritza Perlsa, Terapia Gestalt, której to Fritz jest nie tylko autorem ale i założycielem nurtu psychoterapeutycznego o tej samej nazwie.
Stary zawadiaka Fritz pisze w książce tak:
„Jest to bardzo ważne, by zrozumieć słowo ALE. ALE jest zabójcą. Mówisz „tak”, po czym przychodzi duże „ALE”, które zabija całe tak. Nie dajesz „tak” szansy. Jeśli natomiast zastąpisz ale na i, wtedy dajesz tak, pozytywnej stronie szansę. Trudniejsze do zrozumienia jest ALE, które nie jest werbalne, a ukazuje się w zachowaniu.
Możesz mówić „tak, tak, tak”, a twoje nastawienie to ALE; twój głos albo twoje gesty unieważniają to, co mówisz. „Tak – ale”. Nie ma więc szans na rozwój czy wzrost.”
Okazuje się, że to krótkie słowo kryje w sobie całką sporą kolekcję znaczeń. Bo przecież mieć jakieś ale, to mieć sporo pretensji mniej lub bardziej uzasadnionych. Może być też tak, jak numizmatyk słów oglądający je wnikliwie z każdej strony pod magicznym okiem lupy, przybliżając i oddalając, by wreszcie trafić do sedna wartości.

ALE, to królowa niejednoznaczności, która dla swego bezpieczeństwa zawsze gotowa się ukryć za jakimś komfortowym ALE. By nie utkwić w banALE kroczymy dalej drogą tej słownej zabawy. Czy ALE może być oznaką oporu naszego rozmówcy, który tchórzliwie lub może zwyczajnie nieświadomie ukryty pod grubą warstwą poczucia niskiej samooceny unika odpowiedzialności za słowa, które od ALE zdają się być o wiele większe? Zasiana niepewność każe w końcu każdy włos na czworo dzielić, brnąć w analizy, świata pierwiastkowanie. ALE czy to ALE jest aby rozwojowe?

Dość już tej podróży, wypłynąłem na zbyt silne fALE.

Wracajmy do sedna, do jednoznaczności słów choćby na małą odrobinę.

 

Photo by Leio McLaren (@leiomclaren) on Unsplash

Hamlet

Trzy sceny, trzy możliwe światy splątanych wydarzeń. Widzowie snujący się z miejsca na miejsce, szukający swego miejsca w świecie obłędu. Świdrująca uszy muzyka, spojrzenia zagubione w oddali. Podróżni oparci o ściany. Obłęd wgryza się nie tylko w umysł Hamleta. Widzowie nie mogą być tylko widzami. Emocje swym drżeniem ocierają się o ludzi jak aktorzy snujący się pośród widowni. Śmierć, szaleństwo, śmierć. Korzystając ze słuchawek, niekiedy łapałem się, że słucham dialogi, których nie jestem aktualnym świadkiem. Czasem przytłoczony dźwiękami, zdejmowałem słuchawki, by rozkoszować się plątaniną języków wybrzmiewających po polsku, ukraińsku i rosyjsku.
Przeróżne ludzkie konstelacje wciąż na nowo układane, przenikające się miejsca, ludzie wciąż w drodze. Zmiana.
Jedno co trwałe i pewne, to światło wdzierające się przez okna do środka. Ono jedno potrafi przynieść ocalenie.

Zapraszam do obejrzenia zdjęć mojego autorstwa z tego przedstawienia