Wstyd

Miliony oczu mnie śledzą. Bezczelnie i z tupetem mierzą mnie od góry do dołu. Bez skrępowania. Dziwne, bo ja czuje się jakbym był skrępowany milionami lin. Unieruchomione nogi, ręce. Nawet oddech jakby liną przewiązany rwie się w połowie. Bezwstydnie patrzą o tak! Same bez wstydu mi tym wstydem rumieńce malują. Naznaczony, napiętnowany. Chce się już okryć. Nie rumieńcem, Czapką niewidką raczej. 

fot. Gośka

Kroplaniec

Łzy spowite modlitwą rozpływają się i znikają. Każde Zdrowaś okupione cierpieniem. Życie rozpięte na pajęczych nitkach. Jedyne co pewne, to… łzy

Łezka goni łezkę gdy piękna chwila wzruszenia wyrywa mnie z przyzwyczajeń i nawyków.

Łza tłusta i oleista wlecze się, gdy tak mi ciężko, że oddech poptrafi dokuczać.

Różaniec wzruszeń i cierpień, różaniec westchnień i jęków. Kropla kropli, kropla do kropli. 

Amen, skoro nie może być inaczej

fot. Gośka

Zawieszenie

Zawieszenie to taki stan pomiędzy. Ontologiczne niezdecydowanie, strachliwe czekanie. Może samo się zadzieje, może samo się rozwiąże, a już najlepiej niech zniknie. Niech przestanie być nowe. Niech się szybko się zestarzeje. Kurrrr ale ja nie chcę się zestarzeć, więc nie mogę dyndać w niezdecydowaniu. Ale otworzyć się na nowe? …dyndam jak stary dzwonek przy kościelnej bramie… Może lepiej być ze starym, bo tak oswojonym dyndyn… Oby to nie biła ostatnia godzina.

Ruszam. Nieznane uczynię znanym.

Zawieszenie niech będzie zawierzeniem! Bezgranicznym zaufaniem, że zrobię krok i przestanę dyndać jak strach na wróble miotany wiatrem w szczerym polu. Ja chcę być wiatrem…

fot. Gośka

Wina

Ostatnio wiele się jej wylało… Bo wina jak wino lubi się wylewać w najmniej oczekiwanym momencie. Rozlewa się gubiąc bezpowrotnie swój smak. Jedynym wspomnieniem jego obecności pozostają plamy. Gdy obarczymy się winą, to trudno się jej pozbyć… Dokucza i uwiera. 

Czasem odbieramy sobie sami szanse na cokolwiek dobrego, bo czujemy się winni. No właśnie… czujemy się… nie jesteśmy ale czujemy się. Nic nikomu ani niczemu nie jesteśmy już dłużni. Krzywd dawno odpłaconych nie warto wciąż podnosić. 

Wina zamiast winy, polejcie!

fot. Gośka

Pokora

Bawiąc się słowami, szukam przyczyn, które sprawiły, że to słowo ujrzały karty słowników. Zdaje sobie sprawę, że to bardziej fantazje, niż rzeczywiste etymologie.

Czym jest zatem pokora? Po – kora? Czymś co jest po karze? Czymś, co z jednej strony powinno przestać istnieć, bo wina została już zapłacona. Zapomnieć o winnej winie i być niewinny. Jest też oczywiście druga strona. Obracając i żując to słowo w ustach nim wyrwie się ku światu budzi się świadomość kruchości słowa, jak łatwo choćby słowem zranić.

Pokora to zasłuchanie, to większa uważność na to, co być może ale i na to co nieuchronnie przyjść musi.

Jest to jednak wtedy inny czas… Czas po karze. Wtedy wszystko ma inne znaczenie.

fot. Gośka

Kamień milowy

Dziś znów o kamieniu, tym razem kamieniu milowym. Zastanawiam się teraz czemu ich tak pełno wokół mnie. Gdy pomyślę… kamień zmian od Agnieszki, siostrzane szepty kamieni i kamienny ślimaczek… Babcia w dzieciństwie przestrzegała bym jadł dużo, bo inaczej trzeba będzie mi kamieni w kieszenie nakłaść by mnie wiatr ku niebu nie uniósł. Mimo ogromnych porcji ziemniaków na talerzu i kamieni w kieszeni portek wyobraźnia często unosiła ku chmurom. Jak się tak szybuje, to ciężko do domu powrócić… A właśnie powróćmy na ziemię.
Kamień milowy dzieli istotnymi wydarzeniami oś czasu. To one wyznaczają momenty przełomowe, chwile dokonywanych zmian. Kamień milowy dzieli drogę na odcinki. Czasem trudno jest wytrwać w drodze do odległego celu. Kamień milowy dzieli ją na mniejsze części, pozwala cieszyć się odnoszonymi sukcesami, tym samym ucząc dostrzegania tego co w samej drodze jest niezwykle cenne. Bywa, że cenniejsze niż to, co czeka u jego kresu. A może jest i tak, że radość doznawana na samy końcu drogi jest tylko dlatego możliwa, że nauczyliśmy się czegoś po drodze.
Jak się ma do mojej wędrówki? Warto stawiać sobie samemu po drodze takie milowe kamienie. Nie oglądać się wstecz, nie cofać ale rozkoszować się każdą chwilą, każdą chwilą małego sukcesu.

poWstanie

Słowo podniosłe. PODNIOSŁE… Nie można przy tym słowie wygodnie się rozsiedzieć rozkoszując się codziennością, nie da się usiedzieć przy nim w miejscu, trzeba się podnieść i powstać. Zanim coś powstanie nie można być obojętnym. Powstanie wyzywa by porzucić bylejakość i obojętność. Trzeba zaangażowania. Powstanie, to niezwykle rewolucyjne słowo. Każdy zasługuje na powstanie. Nie takie pośród wojennej gehenny ale takie, które jest niezwykle rewolucyjne i wiele zmienia w moim życiu. Każe powstać i wyruszyć. Nic już nie będzie takie samo.
I jeszcze dziś kilka słów z wywiadu z ks. Bonieckim:
Tam, gdzie rozbiję swój Namiot, jestem w domu. Kiedy się przeprowadzę, znów będę w domu. To doświadczenie uważam za dobrodziejstwo. Wolność od złudzenia stałego domu na tym świecie. (…) Trzeba mieć duszę koczownika. Rozstawiam namiot, jutro go zwijam, idę dalej… Wtedy też nie da się mieć za wiele rzeczy.

Granice

Granice są po to, by… je przekraczać. Skoro ich nie uznajemy, to może tak naprawdę nie są nam wcale potrzebne? To byłoby jednak zbyt proste…
Czasem jest tak, że strefa komfortu, w której czujemy się tak bardzo bezpieczni zaczyna uwierać. Ciśnie jak kamień w bucie, wzywa by go wytrzepać i ruszyć w pełną przygód drogę. Każdy krok pozwoli pokonać kolejną granicę swoich słabości.
Granica jest też po to by wiedzieć dokąd wracać, gdzie nam było dobrze i bezpiecznie. Jak małe dziecko, które eksploruje świat oddalając się od maminej spódnicy, co kilka chwil obraca się by upewnić się, że Ona wciąż tam stoi, gdzie stała.
Każdy człowiek wokół siebie kreśli wokół siebie niewidzialne koło wyznaczające granicę naszej intymności. Jednym pozwalamy zajrzeć w nasze roziskrzone oczy, innych chcielibyśmy trzymać w zasięgu ciepłych dłoni, są jednak też i tacy, których chcielibyśmy dla swego bezpieczeństwa trzymać z dala od nas. To my wyznaczamy granicę i my jej musimy konsekwentnie strzec. W każdej kulturze te granice są nieco inne.
Jak wyglądałby świat bez granic. Wbrew pozorom nie byłoby w tym świecie prawdziwej wolności. Trudno w podróży po świecie bez granic wrócić do domu. Ja potrzebuję do niego wracać. A TY?

Ławeczka

Zwalony na ziemię pień stuletniego drzewa chciał podzielić się bogactwem swych doświadczeń. Jeszcze nim dopadły go hordy korniko-wandali przysiadła na nim para ludzi. Nieśmiale usiedli obok siebie nerwowo zagniatając dłonie, skubiąc rogi swoich ubrań. W miarę wypowiadanych słów nerwy opadały a bratersko-siostrzana dwójjedność połączyła płochliwe myśli. Odważnie patrzyli przed siebie, gdzie podobne marzenia rozświetlały horyzont. W końcu potrafili zaufać. Spojrzeli ku sobie badając głębiny swych tęczówek. Spotkać kogoś to zajrzeć w nagość jego oczu, ujrzeć skarbiec przeżyć i emocji. Spotkać kogoś naprawdę to zachwycić się nim bez reszty.
Ławeczka z powalonego pnia to dobre miejsce na spotkanie.