Jedna literka
Odpowiedzialność literek. Czasem rzucamy miliony słów, wysypują się z nas jak listy z torby listonosza. Słowa jak listy niosą mnóstwo emocji, czasem litery oblane łzami, są pamiątką wzruszeń i uniesień. Zaklęte niemal na wieki chwile codzienności. W listach mniej chyba słów nienawiści, bo to słowa przemyślane, wypielęgnowane przed wyjściem na świat.
Nawet tylko jedna mała literka potrafi świat przewrócić na wspak.
Za(d)ufanie. Zaufanie jest wtedy gdy dostrzegamy w sobie jakiś brak, a który potrafimy przyjąć od drugiej osoby. Bez względu czy chodzi nam o pudełko przepysznie wyglądających ciastek ze smakiem równie mocno poruszającym wszystkie kubki smakowe, czy też chodzi nam o smutek rozpływający się nad jakąś trudną tajemnicą. Te tajemnice mają wrodzoną potrzebę ukrywania się, niechęć straszną by gdziekolwiek wyjść poza myśli.
Zadufanie wprost przeciwnie. Zainteresowany sam zamknął się w pudełku swej nieomylności i niezawodności.
Otwarcie – zamknięcie
Zaufanie – zadufanie
Ty i ja – tylko Ja
Znów powracają bieguny. Nauczeni zostaliśmy, że trzeba się koniecznie opowiedzieć. Znaleźć wygodne miejsce na jednym z ich końców. Gdy się jednak w pokorze z uwagą przyjrzeć, to jesteśmy zbitką tych współwystępujących w nas biegunów.
Month: sierpień 2018
Odrzucenie
Moja mama często powiadała: można kogoś zagłaskać na śmierć. I żeby wesprzeć mądrość tych słów podawała smutny przykład z życia wzięty. Co gorsza przykład ów wiązał się z niezbyt chlubnym moim pomysłem. Otóż przebywając u wakacjach u wujcia Czesia, sam będąc młodym pacholęciem, postanowiłem zaprzyjaźnić się z gospodarskimi zwierzętami. Ogromną sympatię malca wzbudziło stadko kaczuszek. Stadko żywotne bardziej niż opisywany tu nieśmiale malec. Jako, że kreatywność towarzyszyła mi od małego skombinowałem przedłużenie ręki, tak by uciekające stadko jednak zdołać pogłaskać. Narzędzie miłości stało się narzędziem zagłady, a dziecina dorastała z piętnem mordercy.
Dziś o odrzuceniu. Jak masz czegoś za dużo to wyrzucasz. Nie masz siły tego przyjąć więcej. Podobnie jest z uczuciami. Nawet te pełne dobrych zamiarów mogą dać przesyt. Niemożliwe jest przyswoić jak pokarm dający życiodajną energię. Nie idzie zmagazynować, zaoszczędzić na gorszy czas. Jednak zmarnowany nadmiar czyni odrzucenie. Tym większe im nad dawcą dominują demony samokrytyki. Smutek w duszy słońca lejącego żar dookoła.
Dobro powraca. Znana Wam prawda? Może nadmiar puścić trzeba w obieg nakarmić innych głodomorów? Dobro powraca czasem nie z tej strony, z której się spodziewamy. Czyń dobro i nie oczekuj wzajemności. Oczekując od konkretnej osoby możemy nie tylko przeżyć rozczarowanie ale i nie dostrzec dobra płynącego z innej strony.
Ten sam strumień wylany w innym miejscu trafia na człowieka – sito. Leci mu z każdej strony i przecieka. Faktycznie zostawia w sobie niewiele. W swym nienasyceniu odrzuca za mało otrzymując. Nie dostrzega jednak, że to jego sito jest winne.
Starczy dziś, odrzucenie jest bolesne, nawet gdy je tylko oglądam. Nie chcę go doznawać, jeśli nie muszę. Czuć tego bycia oddzielonym i poniekąd samotnym. Przyłączę się do Was, wklejając ten wpis czym prędzej.
Dziecko moje
Jest tu gdzieś, czuję jego obecność. Jakby bawiło się ze mną w chowanego. Wystawia spod czupryny zmierzwionej porannym wiatrem, dwoje świdrujących oczu. Mógłbym je poznać w każdej sytuacji. To moje oczy. Ten sam błękit, to samo zuchwałe skupienie, ta sama zielonkawa plamka bliziutko lewej źrenicy. To moje dziecko. Nie nie mam tu teraz na myśli moich córek. To moje dziecko to ja, które mimo lat wciąż mi towarzyszy. Nie zgubiło się nigdy: ani podczas nieszczęść i utrapień, ani hulanie i swawoli. Nawet ciasnota kryzysu wieku średniego nie dała mu rady. Jest. Tak po prostu. Kiedyś nie chciałem zaakceptować jego istnienia. Pędziłem by licząc na jego zadyszkę zgubić je gdzieś pomiędzy kartkami kalendarza. Zadyszane wracało. Czasem chrząkało dyskretnie, najczęściej jednak milczało.
W końcu jednak przyszła akceptacja. Co więcej zrozumiałem, jak wiele musiało dźwigać na swoich małych pleckach. Pamiętacie żonę Lota? Od nadmiaru wrażeń i obrazów zastygło jak słup soli. Życie odebrało jej wszystkie smaki. Pozostał tylko słony wywar rozpaczy. Taki los spotyka wiele osób, niby idą, są już jednak pozbawieni wszelkich smaków. Zawsze zostaje im jeden albo gorzki jak liście babcinych ziół kładzionych na stłuczone kolana (oblizywałem je, by sprawdzić, gdzie kryje się ich lecznicza moc) albo ostry, tak bardzo, że nawet nie ma co słów o nich kłaść na język. Najczęściej jest jednak słony smak rozczarowania. Nadmiar dziecięcych wrażeń zbyt ciężkich na lekka dusze dziecka wylało się po jego małych członkach. Zastygamy jednak nie tylko w smakach. Zastygają nasze szyje, nasze kręgosłupy porażone nadmiarem niechcianych emocji. Kurczą się żołądki, uciskają skronie. Z tym wyrokiem idziemy przez życie, bo nie potrafimy znaleźć sposobu na uwolnienie.
Porozmawiałem z moim dzieckiem. Już nie chowa się po kątach. Razem szukamy naszych smaków, razem kruszymy pancerze. Jest mi dobrze z tym kompanem.
Huśtawka
Za oknem rzęzi huśtawka, rozgarniając na połowy ciepło popołudnia. Chłopiec z innej planety uznany przez panów w białych fartuchach za niepełnosprawnego wyje na niej głośno, ze szczęścia udając wilka.
Psy śpią, dziewczyny śpią
Gdzieś w bloku na przeciwko proboszcz w radio głośne: „…i z duchem Twoim” dodaje ludziom do śniadania.
I tylko hałaśliwa huśtawka bawi się życiem wyhylając na każdą stronę. Gdyby tylko mogła… Tęskni by brykać na cztery świata strony. Prawo czy lewo? Słodkie czy gorzkie? Życie czy śmierć? Huśtawka cierpliwie powraca do obu biegunów, pozwala nóżkom chłopca przeszywać niebo z każdej strony. Jesteśmy sumą tych biegunów. Bogactwem wszelkiego wahania. Słodkim i gorzkim, życiem i śmiercią jednocześnie. Nie warto zmierzać ku jednemu z biegunów, drugi i tak na przyciągnie.
Samowystarczalny kaktus
Dawno mnie nie było w domu. Na codzienne oczywistości patrzę teraz świeżym okiem mimo delikatnej mgiełki kurzu snującej się po kątach. Każdy przedmiot na nowo ożywia wspomnienia. Biurko przywalone szpargałami świadczy o tym, że na chwile przerwane życie ma na nowo wypełnić się galopem wskazówek zegara.
Są rzeczy nieruchome. Chrystus na ścianie i ślimaki z oddali kontemplujące słoneczne promienie. I kaktus, ten który przetrwał wszelkie wichury nieuwagi. Wyszczuplał, wyrósł, z pewnością wymężniał. Dał radę, podziwu godne. Tylko siwe kolce jakby nieco większe.
Często się smucę, może nawet za często… jednak zdaję sobie sprawę z tego, że potrafię prosić o pomoc. Trudna chwila to drzwi i serce otwarte dla dobrych ludzi. Z przyjaciółmi można pokonać to, co naprawdę trudne. Wisielczą linę ozdobić chorągiewkami. To bliscy, którzy pokory nie przekuwają w upokorzenie. Można też poradzić sobie samemu. Jednak wtedy rosną kolce. Nie tylko kaktusowi. Gromadząc dla siebie i w sobie, zasklepiające w niesamowitej próbie stajemy się samowystarczalni. Wtedy jednak rosną kolce. Lepiej byś na nie się nie natknął.
Wiatr
Wyobraź sobie upalny dzień. Tłuste i gęste do obrzydzenia powietrze stanęło próbując naśladować swym majestatem rzymskie pomniki. Oblepia Cię bezczelnie jak pijany prostak. Jedna chmurka na niebie bez obawy ospale sunąca po błękitnym oceanie. Wskazówki zegara jakby zapadły na podobną chorobę, zwolniły tempa wstrzymując oddech przy każdej wybijanej godzinie.
Nagle gdzieś na plecach pojawia się uczucie przyjemnego chłodu. Z zaskoczeniem odnotowujesz w myślach fakt, że chłód sprawia Ci przyjemność także w innych miejscach
Wiatr, gdy wieje najpierw przynosi niepokój, co tak naprawdę to ruchliwe powietrze przyniesie. Po nim zazwyczaj następuje zmiana pogody. Wichry życia też na ogół budzą pewnego rodzaju niepokój. Ten niepokój nie pozwala trwać wciąż w tym samym miejscu. Gdy się choć odrobinę poruszymy, łatwiej ruszyć w drogę. Tak rodzi się zmiana.
Chciałbym znaleźć wiatr, który wywieje z duszy zakamarków wszelki zmrok i przestrachu półcienie. Chciałbym być wiatrem, który przynosi ciepłe powietrze z południa. Wraz z tęczą zwiastujący ciszę po burzy, gwałtownej jak zwarte szeregi wojsk napastliwych.
Jesteś wiatrem – wszędzie i nigdzie – ASz
Koincydencja
Długo oczekiwana burza wbrew swej naturze przyniosła ukojenie. Pierwsze krople wielkie i odważnie przedzierające się przez chmury dały znak, że wkrótce nadciągnie cały ich oddział. Magnetyzm dziecięcych wspomnień sprawił, że z dawno niespotykaną lekkością wskoczyłem na drewniany stół stojący przed domem. Musiałem przywitać się z nadchodzącym deszczem. Chciałem nacieszyć się nim jak kiedyś. Przymknąłem lekko oczy, uniosłem w górę twarz, by przyjąć przetaczającą się nad wzgórzem energię. Zimne szpilki próbowały mnie zniechęcić zazdrośnie strzegąc swych skarbów. Gdy nie poddałem się, zaufały i podzieliły się wewnątrz skrywanym ciepłem. Uśmiech spełnienia, orgazm dobrych myśli i kwitnące szczęście. Krople deszczu rozpuściły ochronną skorupę. Trwałem w tym szczęściu w poczucie jakiejś niedookreślonej jedności.
Gdzieś na drugim końcu świata ktoś moczył nogi w rwącym deszczowym potoku. Jeszcze gdzieś w tym samym momencie ktoś przeżywa ten sam zachwyt pięknem siły przyrody nad brzegiem ciepłego morza. Ktoś znalazł miłość przytulony do delfiniego dzioba i zatopiony w jego pełnych czułości oczach. Jakby w tym samym momencie, na całym świecie, Nieskończona Siła uchyliła rąbek swej tajemnicy.
Koincydencja zachwytów. Mistyczna chwila uważności. Dzień cudów pełen.
Bezruch
Leżąc dziś w wodzie, zanurzony w turkusowej obietnicy pozwoliłem ukołysać do snu swoje superego. To rzadka chwila, gdy naczelny kontroler przestaje się we wszystko wtrącać. Jego kompulsywna potrzeba obecności na kilka chwil została uśmierzona. Woda tropiła zaułki linii papilarnych. Cykady inaczej odmierzały czas. Jakby gnał i zatrzymał się zarazem. Świat pchał się w nozdrza całą swoją niezwykłością. Kulawe serce radośnie szeptało tęskne wyznania. Poddawało się falom bujając na prawo i lewo. Zero myśli o tym co trzeba, co być powinno. O sensie i wszechbycie. Cudowność świadomości zatrzymanej chwili, narkotyczne trwanie w jednym mgnieniu.
Komar…
Bzyczenie…
Jaśnie Pan Superego powrócił. Koniec zabawy.