Dziś po dwóch latach szkoły, w której zgłębiałem Gestalt doszło do nieuchronnego momentu zakończenia procesu grupowego. To czas wspólnie przeżywanych doświadczeń, ogromu wyzwolonych emocji, a przede wszystkim zawartych więzi. Dziś rozpoczęliśmy proces, który można nazwać rozpadem grupy. Znajomości będą pewnie kontynuowane, niektóre może przetrwają każdą próbę czasu i odległości. Jest jednak pewne, że to co się jeszcze dziś wydarzało, nigdy już nie będzie miało miejsca. Nie spotkamy się już w tym gronie. Kończy się pierwszy etap, cele zostały zrealizowane. Nie wszyscy podejmą dalszą naukę.
Dziś naszemu doświadczaniu towarzyszyło wiele łez i niesamowitej energii wtulonych w siebie ciał przyjaciół w doli i niedoli. Ta energia w nas drzemała, z taką jednak mocą nigdy się nie udało jej uwolnić. Dopiero widmo pożegnania dało taką przemieniającą moc.
Dwa lata…
W tym czasie tylko z jednym ćwiczeniem sobie poradziłem. Nie pozwoliłem sobie na wyrażanie złości czy wręcz agresji. W czasie dzisiejszych eksperymentów w centrum grupy pojawiła się i ona. Ogromna piankowa kostka. U jej stóp tenisowa rakieta. Wiedziałem, że to dla mnie szansa domknięcia pewnej historii, leczenia pewnego procesu w moim własnym przeżywaniu. Lowenowska metoda uwalniania emocji pozwoliła mi na ekspresję, nie blokowanie. Na lekko ugiętych kolanach drżącymi rękoma chwyciłem rakietę. Potężny krzyk sparaliżował grupę. Potężna dawka skrywanej agresji wypłynęła w gardłowym krzyku. Odbita rakieta uderzyła mnie w czoło, później poszybowała przez salę. Czułem, że musze ponowić.
Druga próba. Dla mojego i innych bezpieczeństwa w ręku zamiast rakiety pojawia się poduszka.
To trudny moment. Przywołuje trudne doświadczenie.
Nie chciałem! Wybacz! Złość, która poszybowała wtedy jak rakieta ku niebu nie trafiła wtedy we mnie. Szkoda, że to nie mnie wtedy trafiło.
Zwierzęcy warkot, uwalniam głęboko zakopaną w ciemnościach duszy agresję. Nagromadzona jakby z czasów prehistorycznych gadów.
Cud gestaltu. To taka chwila uwolnienia, której nigdzie indziej przeżyć nie można.
Cudna Pieta. W tej relacji byłem często bardzo blisko, niestety moje miejsce było tuż za plecami. Były chwile, gdy stawałem bliżej. Już zdawało się, że zobaczę wyciągnięte ku mnie dłonie, gdy wymowny gest urywał nadzieje. Dziś oko w oko, ręka w ręku. Narastające ciepło i drżenie. Powieki niecierpliwie zdradzają swe tajemnice zapowiadając to, co już z pewnością nadejdzie. Chyba nie było ich u mnie od początku tej szkoły. Na pewno takich nie było. Popłynęły piękne łzy. Z utuloną głową płakałem w bezpiecznym miejscu, za którym od tak dawna tęskniłem. W pewnym momencie poczułem na policzku delikatne uderzenia spadających z góry łez. Łączyły się z moimi i spływały we wspólnej stróżce na sam dół współodczuwania, wespół płaczu płakania.
Bolesny to dzień i cudny. Przeżyć stratę, gdy wydawało się to trudniejsze od samej siwej staruchy śmierci. Strata i zabiera, i daje coś nowego, daje czasem coś na nowo. Można dalej żyć i kochać bez końca, choć nigdy już tak samo.
*****
Chciałem by oczyszczał a nie niszczył
Chciałem by ogrzewał a nie parzył
Chciałem by oświetlał a nie zostawił zgliszcza
Nic nie jest takie jak być powinno
Żegnaj Ogniu