Dziś tak po prostu. Nieco osobiście. Zbliża się 17 października. Mam na ten dzień wyznaczoną koronografię. Niby nic wielkiego a jednak zaprząta to myśli no i właśnie… serce. Może to strach, może to tylko taki sposób radzenia sobie ale zauważyłem i uświadomiłem sobie ostatnio, że zacząłem z wielkim zapałem przeżywać różne niezwykłe wydarzenia. Gromadzę dobrą energię, wzruszenia. Z wielką troską rozmawiam ze swoim sercem. Pewnie wiele z tych przeżywanych chwil znajdzie tu niebawem swoje odzwierciedlenie. Niedawno dostrzegłem coś jeszcze. Że wszystkie te wydarzenia zostały zaplanowane do tej jednej kluczowej daty. Trochę mnie to przeraziło a stado małych jeżyków zwiniętych w kulki poturlało się po moich plecach. Jednak ta refleksja też coś zmieniła. Najpierw w kalendarzu pojawiła się data spotkania, nieśmiało tak jakoś i z zaskoczenia. Wczoraj miałem okazję uczestniczyć w spotkaniu z Jurkiem Owsiakiem. Wiecie jak to z nim jest ogromna moc i energia. Może czymś się tu jeszcze podzielę jak te wystrzeliwane z ogromną siłą słowa zdołam dogonić w swym ślimaczym tempie. Przejrzę notatki, odsłucham wezmę dla siebie. Wiem, że wezmę. Mam już w głowie niejasne plany. No właśnie plany. Na to co będzie dalej. Pamiętacie może, to ma być rok odwagi. Są daty, są plany. Jest już chyba odpowiednia odwaga. Dziś też z dalekiej Japonii przyszedł przecudnej urody kalendarz Hobonichi. Już cieszę się, że będzie go wypełniała dobra energia.
Author: poczekaj
Wzruszenie
Najpierw było jakieś poruszenie. Leniwie otwierające się oczy. Ręka sięgająca sufitu, później kreślące magiczne koła, które przywracają dłoniom ich codzienną użyteczność. Myśli przebiegają po ciele, sprawdzając czy wszystko jest na swoim miejscu. Nagle nieśmiało spomiędzy powiek wytoczyła się mała pękata łza. Nie wiadomo czemu chciała właśnie o tej porze świat zobaczyć, zawołała: Oto jestem! I przetoczyła się po policzku.
To był niesamowity dzień. Ukazał się mój komentarz do poruszającej historii chłopaka. To był początek wzruszenia. Zobaczyłem wielu ludzi na nowo. Zobaczyłem jak ludzie mieszkający daleko mogą być bardzo blisko. Było wiele wzruszeń do samego wieczora.
Długo też myślałem co ta soczysta kropla znaczyła.
Pomyślałem o pancerzu, którym się wiele lat osłaniałem. Wydawało się tak być bezpieczniej. Mniej bolało, mniej dawało się znaki.
Gdy zacząłem się czuć na nowo, pozwalać sobie na wszystkie emocje, zbroja zaczęła rdzewieć, puszczać pancerne nity utrzymujące ten obronny rynsztunek.
Zwiastun nowego życia wypłynął wczoraj spod zbroi.
Wzruszenie czy poruszenie sprawia, że nic nie jest już na swoim dotychczasowym miejscu.
Nadchodzi rok odwagi. Prawdziwa odwaga to stanąć na polu bitwy bez pancerza.
Łzy w zupie
Kuchnia przemian
Pięciu i jednej dodanej
Kroplą łzy w zupie
Smakowała wybornie
Choć okupiona
zawodem
Będzie lepiej
Bo być tak musi
Magia przypraw
Zmieni
Szare życie
Dobry dzień
Już nadchodzi
Kuchnia przemian
Pięciu i jednej dodanej
Leczy serca
Zbolałe
W drogę…
Czasem jest tak, że ludzie zatrzymują się. Jedno miejsce, myśl czy przeżycie przykuwają ich uwagę, wysysają energię. Nie potrafią ruszyć z miejsca, udać się w dalszą drogę, ku swym celom i marzeniom. Zamiast zobaczyć piękny widok za rogiem spoglądają na karykaturalnie namalowany świat, który ich mami i magnetycznie kusi. Takich ciężarów nawet nie weźmiesz w plecak, nie wypełnisz nimi kieszeni jak amunicji do procy. Czarna dziura Cię pochłonie. Po co Ci to? Bratnia dusza powiedziała mi kiedyś: pamiętaj nie przypadkiem oczy masz z przodu. Jesteśmy stworzeni by patrzeć przed siebie. Przeżywajmy tu i teraz i idźmy dalej ku pięknemu słońcu za zakrętem.
A propos…
Gdy wracam do domu wielokrotnie w tym samym miejscu doświadczam zachwytu. Jest to miejsce na długim zakręcie. Nie ma za bardzo tam miejsca, żeby zatrzymać samochód i wyciągnąć aparat. Zawsze mnie to frustrowało. Nie wiem czy rozumiecie? Fotograf, któremu umyka cudowny kadr. Wrrrr! Jednak ostatnio nauczyłem się to miejsce doceniać. Nie skupiam się na migawce i przesłonie, a skupiam się na przeżywaniu mego zachwytu. Tym razem nagroda była przecudowna. Niebo namalowało zachód słońca. Taki inny niż zazwyczaj. Nie wielkim pędzlem rozsmarowany po całym nieboskłonie ale taki minimalistyczny. Pierzyna chmur szczelnie otuliła tego dnia niebo. Tylko tuż na linią horyzontu jak spod za krótkiej kołderki wysuwało się słońce. Intensywny ciepły pomarańcz sycyilijskich owoców. Wielka soczysta Słoneczna Kula. Cud trwał kilka wlokących się dość litościwie sekund. Zakręt. Za chwilę troskliwe chmury otuliły na nowo niebo. Poczułem wdzięczność i ruszyłem dalej. Świat kolejnych cudów czeka.
Głupi, czy co?
To, co się tu pojawia, mam nadzieję, że czasem was zaskakuje, pozwala zobaczyć znane rzeczy zupełnie inaczej. Tak jak mój sąsiad bez celu szwendający się ulicami. Do pracy iść mu się nie chciało ale był w wiecznej gotowości… Na szczęście znalazła się przestrzeń, w której tą gotowością mógł się wykazać. Jak tylko zawyła syrena, bez względu czy spędzał z kumplami chwile na jakże ważnej debacie politycznej, czy też poświęcał się aktualnie medytacji tureckich seriali, na dźwięk syreny nasz strażak ochotnik znacząco podciągał swe szelki i czym prędzej pędził do remizy. Był czujny ale widać mało uważny. Wpadł kiedyś prosto na samochód. Owo zderzenie nie było na szczęście niczym groźnym. Ot trochę strachu, nawet siniaka nie było, bo w porę wyhamował. Wydarzyło się jednak coś niesamowitego i zaskakującego. Samochodem kierowała mała myszka z naprzeciwka. Skromna dziewczyna o dobrym sercu, która jakby za cel sobie postawiła bycie niewidzialną. Dzielny strażak tej ważnej chwili nie przegapił. Żyją do dziś razem szczęśliwie. Zaskakujące prawda? Życie pisze całkiem nieprzewidywalne senariusze, którymi scenarzysta śmiało mógłby obdzielić kilka filmów.
Wracając do zaskakiwania. Dziś sam się zaskoczyłem pijąc pyszną kawę według „jagodowej” receptury pięciu przemian.
Pomyślałem o misiu. Tak, tym małym Puchatku z wielki brzuszkiem. Myślałem o tym, jak pozornie głupiutka istotka radziła sobie z wielkimi problemami. Powiecie bajka. To pewnie Was nie przekona też postać Forresta Gumpa. Jego: „poznasz głupiego po czynach jego” czasem mi pozwala spojrzeć na ludzi nieco inaczej. Czasem Ci głupi w oczach świata mają w sobie więcej mądrości. Nie przeczytali wzdłuż i w poprzek zestawu najważniejszych słowników. Byli uważni na swe codzienne doświadczenia. Wyciągali wnioski ze swoich porażek. Chcesz większego wyzwania? Idiota Fiodora Dostojewskiego, który sądząc po liczbie stron do idiotów adresowany nie jest. Historia tytułowego idioty nie kończy się dla niego dobrze. Jego postać jest jednak dla nas cenną lekcją. To, co w oczach świata jest głupie, zachwyca. To co cenne może przetrwać, gdy jest głupstwem dla innych. Jurodiwy to szaleniec ale taki, który w przedziwny sposób dotyka też Nieskończoności.
Pstryk.
Kolejny przeskok.
Ci, którzy są wystarczająco szaleni, by myśleć, że są w stanie zmienić świat, są tymi, którzy go zmieniają.
Jedna literka
Jedna literka
Odpowiedzialność literek. Czasem rzucamy miliony słów, wysypują się z nas jak listy z torby listonosza. Słowa jak listy niosą mnóstwo emocji, czasem litery oblane łzami, są pamiątką wzruszeń i uniesień. Zaklęte niemal na wieki chwile codzienności. W listach mniej chyba słów nienawiści, bo to słowa przemyślane, wypielęgnowane przed wyjściem na świat.
Nawet tylko jedna mała literka potrafi świat przewrócić na wspak.
Za(d)ufanie. Zaufanie jest wtedy gdy dostrzegamy w sobie jakiś brak, a który potrafimy przyjąć od drugiej osoby. Bez względu czy chodzi nam o pudełko przepysznie wyglądających ciastek ze smakiem równie mocno poruszającym wszystkie kubki smakowe, czy też chodzi nam o smutek rozpływający się nad jakąś trudną tajemnicą. Te tajemnice mają wrodzoną potrzebę ukrywania się, niechęć straszną by gdziekolwiek wyjść poza myśli.
Zadufanie wprost przeciwnie. Zainteresowany sam zamknął się w pudełku swej nieomylności i niezawodności.
Otwarcie – zamknięcie
Zaufanie – zadufanie
Ty i ja – tylko Ja
Znów powracają bieguny. Nauczeni zostaliśmy, że trzeba się koniecznie opowiedzieć. Znaleźć wygodne miejsce na jednym z ich końców. Gdy się jednak w pokorze z uwagą przyjrzeć, to jesteśmy zbitką tych współwystępujących w nas biegunów.
Odrzucenie
Moja mama często powiadała: można kogoś zagłaskać na śmierć. I żeby wesprzeć mądrość tych słów podawała smutny przykład z życia wzięty. Co gorsza przykład ów wiązał się z niezbyt chlubnym moim pomysłem. Otóż przebywając u wakacjach u wujcia Czesia, sam będąc młodym pacholęciem, postanowiłem zaprzyjaźnić się z gospodarskimi zwierzętami. Ogromną sympatię malca wzbudziło stadko kaczuszek. Stadko żywotne bardziej niż opisywany tu nieśmiale malec. Jako, że kreatywność towarzyszyła mi od małego skombinowałem przedłużenie ręki, tak by uciekające stadko jednak zdołać pogłaskać. Narzędzie miłości stało się narzędziem zagłady, a dziecina dorastała z piętnem mordercy.
Dziś o odrzuceniu. Jak masz czegoś za dużo to wyrzucasz. Nie masz siły tego przyjąć więcej. Podobnie jest z uczuciami. Nawet te pełne dobrych zamiarów mogą dać przesyt. Niemożliwe jest przyswoić jak pokarm dający życiodajną energię. Nie idzie zmagazynować, zaoszczędzić na gorszy czas. Jednak zmarnowany nadmiar czyni odrzucenie. Tym większe im nad dawcą dominują demony samokrytyki. Smutek w duszy słońca lejącego żar dookoła.
Dobro powraca. Znana Wam prawda? Może nadmiar puścić trzeba w obieg nakarmić innych głodomorów? Dobro powraca czasem nie z tej strony, z której się spodziewamy. Czyń dobro i nie oczekuj wzajemności. Oczekując od konkretnej osoby możemy nie tylko przeżyć rozczarowanie ale i nie dostrzec dobra płynącego z innej strony.
Ten sam strumień wylany w innym miejscu trafia na człowieka – sito. Leci mu z każdej strony i przecieka. Faktycznie zostawia w sobie niewiele. W swym nienasyceniu odrzuca za mało otrzymując. Nie dostrzega jednak, że to jego sito jest winne.
Starczy dziś, odrzucenie jest bolesne, nawet gdy je tylko oglądam. Nie chcę go doznawać, jeśli nie muszę. Czuć tego bycia oddzielonym i poniekąd samotnym. Przyłączę się do Was, wklejając ten wpis czym prędzej.
Dziecko moje
Jest tu gdzieś, czuję jego obecność. Jakby bawiło się ze mną w chowanego. Wystawia spod czupryny zmierzwionej porannym wiatrem, dwoje świdrujących oczu. Mógłbym je poznać w każdej sytuacji. To moje oczy. Ten sam błękit, to samo zuchwałe skupienie, ta sama zielonkawa plamka bliziutko lewej źrenicy. To moje dziecko. Nie nie mam tu teraz na myśli moich córek. To moje dziecko to ja, które mimo lat wciąż mi towarzyszy. Nie zgubiło się nigdy: ani podczas nieszczęść i utrapień, ani hulanie i swawoli. Nawet ciasnota kryzysu wieku średniego nie dała mu rady. Jest. Tak po prostu. Kiedyś nie chciałem zaakceptować jego istnienia. Pędziłem by licząc na jego zadyszkę zgubić je gdzieś pomiędzy kartkami kalendarza. Zadyszane wracało. Czasem chrząkało dyskretnie, najczęściej jednak milczało.
W końcu jednak przyszła akceptacja. Co więcej zrozumiałem, jak wiele musiało dźwigać na swoich małych pleckach. Pamiętacie żonę Lota? Od nadmiaru wrażeń i obrazów zastygło jak słup soli. Życie odebrało jej wszystkie smaki. Pozostał tylko słony wywar rozpaczy. Taki los spotyka wiele osób, niby idą, są już jednak pozbawieni wszelkich smaków. Zawsze zostaje im jeden albo gorzki jak liście babcinych ziół kładzionych na stłuczone kolana (oblizywałem je, by sprawdzić, gdzie kryje się ich lecznicza moc) albo ostry, tak bardzo, że nawet nie ma co słów o nich kłaść na język. Najczęściej jest jednak słony smak rozczarowania. Nadmiar dziecięcych wrażeń zbyt ciężkich na lekka dusze dziecka wylało się po jego małych członkach. Zastygamy jednak nie tylko w smakach. Zastygają nasze szyje, nasze kręgosłupy porażone nadmiarem niechcianych emocji. Kurczą się żołądki, uciskają skronie. Z tym wyrokiem idziemy przez życie, bo nie potrafimy znaleźć sposobu na uwolnienie.
Porozmawiałem z moim dzieckiem. Już nie chowa się po kątach. Razem szukamy naszych smaków, razem kruszymy pancerze. Jest mi dobrze z tym kompanem.
Huśtawka
Za oknem rzęzi huśtawka, rozgarniając na połowy ciepło popołudnia. Chłopiec z innej planety uznany przez panów w białych fartuchach za niepełnosprawnego wyje na niej głośno, ze szczęścia udając wilka.
Psy śpią, dziewczyny śpią
Gdzieś w bloku na przeciwko proboszcz w radio głośne: „…i z duchem Twoim” dodaje ludziom do śniadania.
I tylko hałaśliwa huśtawka bawi się życiem wyhylając na każdą stronę. Gdyby tylko mogła… Tęskni by brykać na cztery świata strony. Prawo czy lewo? Słodkie czy gorzkie? Życie czy śmierć? Huśtawka cierpliwie powraca do obu biegunów, pozwala nóżkom chłopca przeszywać niebo z każdej strony. Jesteśmy sumą tych biegunów. Bogactwem wszelkiego wahania. Słodkim i gorzkim, życiem i śmiercią jednocześnie. Nie warto zmierzać ku jednemu z biegunów, drugi i tak na przyciągnie.
Samowystarczalny kaktus
Dawno mnie nie było w domu. Na codzienne oczywistości patrzę teraz świeżym okiem mimo delikatnej mgiełki kurzu snującej się po kątach. Każdy przedmiot na nowo ożywia wspomnienia. Biurko przywalone szpargałami świadczy o tym, że na chwile przerwane życie ma na nowo wypełnić się galopem wskazówek zegara.
Są rzeczy nieruchome. Chrystus na ścianie i ślimaki z oddali kontemplujące słoneczne promienie. I kaktus, ten który przetrwał wszelkie wichury nieuwagi. Wyszczuplał, wyrósł, z pewnością wymężniał. Dał radę, podziwu godne. Tylko siwe kolce jakby nieco większe.
Często się smucę, może nawet za często… jednak zdaję sobie sprawę z tego, że potrafię prosić o pomoc. Trudna chwila to drzwi i serce otwarte dla dobrych ludzi. Z przyjaciółmi można pokonać to, co naprawdę trudne. Wisielczą linę ozdobić chorągiewkami. To bliscy, którzy pokory nie przekuwają w upokorzenie. Można też poradzić sobie samemu. Jednak wtedy rosną kolce. Nie tylko kaktusowi. Gromadząc dla siebie i w sobie, zasklepiające w niesamowitej próbie stajemy się samowystarczalni. Wtedy jednak rosną kolce. Lepiej byś na nie się nie natknął.